niedziela, 11 października 2015

ROZDZIAŁ 8

- O co chodzi, Jack? – spytałam, przerywając dość długie milczenie.
- Kocham cię. I chcę abyś wróciła ze mną do Bostonu.
Zrobiłam wielkie oczy nie wiedząc co odpowiedzieć. Czy on powiedział, że mnie kocha?! Te słowa z jego ust to zapewne rzadkość, więc raczej mówi to szczerze. A jego propozycja zwaliła mnie z nóg. Pokochałam Princeton i nie zamierzam się stąd wyprowadzać. Tak też powiedziałam Jackowi przepraszając go. Widać, że było mu przykro. A moja empatia nie dała z wygraną. Przytuliłam go i obiecałam, że będę utrzymywać z nim kontakt.

***
Minęły dwa dni od śmierci taty.
Czekałam na samolot do Los Angeles, gdzie miał odbyć się pogrzeb.
Pobyt Jacka, Matta i Laureen wydłużył się. Chłopacy jako znajomi Nasha, musieli zostać w celu przesłuchania ich. Ja na szczęście mogłam wrócić do domu. Chociaż przebywanie tam po tym wszystkim przyprawia mnie o dreszcze.
Byłam ubrana na czarno: zwykła koszulka z krótkim rękawem, rurki z wysokim stanem i szpilki. Nawet się nie malowałam, i tak się rozpłaczę.
Samolot przyleciał pół godziny później. Siedziałam już w środku, gdy zadzwonił mój telefon. To Ashley.
- Cześć, jak tam? Jesteś już w LA?
- Dopiero wyleciałam.
- Masz czas rozmawiać?
- Tak, co się stało? – nie ukrywam, że trochę się zestresowałam.
- Przyszedł tu jakiś chłopak i pytał się o Biancę i że niby tu pracuje. Mówię mu, że nie ma tu nikogo takiego, a gdy tylko wymówiłam twoje nazwisko, zaczął dziwnie się zachowywać i wybiegł.
O cholera.. no po prostu świetnie, jeszcze tego mi brakowało do szczęścia.
- Chciałabyś mi to wytłumaczyć?
- Ash, nie mam ochoty rozmawiać, powinnaś to zrozumieć.
- Ale..
Rozłączyłam się. Dzwoniła do mnie jeszcze kilka razy, ale nie odebrałam.
 Zaczynam myśleć, że gdybym została w Bostonie, wszystko byłoby inne.. teraz już za późno na zmiany.

***
Pogrzeb pomału się kończył. Kątem oka zerkałam na Bethany, która płakała bardziej ode mnie. Pierwszy raz widzę ją na oczy, nie myślałam, że takie będzie to spotkanie. Zamiast rozmawiać o przyjemnych rzeczach, będziemy płakać sobie nawzajem w ramiona. Po zakończonej ceremonii zostałam razem z mamą jeszcze przy grobie. Pełno było na nim kwiatów i zniczy. Tata zawsze miał wielu wiernych przyjaciół. Co świadczy o tym, że jestem jego zupełnym przeciwieństwem. Mama nie mogła zostać zbyt długo. Kiedy się pożegnałyśmy, ruszyła w stronę bramy wyjściowej. Usiadłam na ławeczce i czytałam epitafium na nagrobku.

Oliver Montgomery
1970 – 2015
Zawsze w pamięci najbliższych.

Najlepszy ojciec na świecie. Nigdy o nim nie zapomnę, tak jak on nie zapomniał o mnie. Dzieliły nas kilometry, ale to nie przeszkodziło w naszej relacji. Spędziliśmy tyle pięknych chwil.. a teraz pozostały tylko wspomnienia..

- Tato, tato, ja chće jesce! – mimo spędzonych dwóch godzin na placu zabaw, mała Bianca dalej miała w sobie pełno energii.
- Kochanie, już wystarczy, nie nadążam za tobą. – powiedział zdyszany mężczyzna.
Bianca wciąż nalegała na zabawę. Usiadła na huśtawce, niecierpliwiąc się. Tupała nóżkami i czekała aż jej tatuś przyłączy się do niej. Kiedy w końcu zajął miejsce naprzeciw córki, odpychał się lekko od ziemi.
- Mocniej, mocniej! – krzyknęła dziewczynka trzymając się mocno.
Mężczyzna wykonał rozkaz Bianci, która podskakiwała lekko w górę ciesząc się. Kiedy stwierdziła, że już jej się znudziło, Oliver zdął ją z siedziska. Brunetka pobiegła do piaskownicy, zdjęła buciki i bawiła się w piasku. Tata usiadł na ławce obok.
- Tato, zobać! – krzyknęła po kilku minutach. – sibko!
Mężczyzna pochylił się i ujrzał średniej wielkości serce z piasku. Uśmiechnął się i przytulił do siebie swój największy skarb.
- Kjocham cię tatusiu.
- Ja ciebie też, najmocniej na świecie. Nigdy cię nie opuszczę.

Łza zakręciła mi się w oku. Dzięki niemu miałam wspaniałe dzieciństwo, zawsze starał się mnie uszczęśliwić, nawet jak za bardzo dawałam mu w kość. Byłam bardzo energicznym dzieckiem.
Po chwili, podeszła do mnie Bethany. Trzymała w ręce paczkę chusteczek.
- Bianca, to ty?
- Tak.
- Pewnie czujesz się jeszcze gorzej ode mnie, co? – usiadła obok mnie.
Wzruszyłam ramionami.
- Jesteś bardzo podobna do taty.
- Uznam to za komplement. – zaśmiałyśmy się.
- Mam straszne wyrzuty sumienia.. to wszystko moja wina.
 Spojrzałam zdezorientowana na kobietę.
- Beth, nie osądzaj się.. nie mogłaś tego przewidzieć.
- Miał już jedną próbę samobójczą, a ja zamiast z nim porozmawiać na spokojnie… - Bethany schowała twarz w głowach i szlochała.
Że co? Jakie samobójstwo? Przecież on został zastrzelony.
Z drugiej strony, to wszystko ma sens.. kobieta którą kochał nad życie okazała się lesbijką. A ona, wiedząc, że tata próbował już się zabić, tak po prostu pozwoliła mu wyjechać. Kipiałam ze złości i wybuchłabym gdybym jej nie wygarnęła.
- Tak.. masz świętą rację.. to twoja wina! To przez ciebie mój tata nie żyje. Nawet nie chce wiedzieć jak długo go oszukiwałaś.. – wstałam z ławki. – żałuję, że cię poznałam. Nigdy nie pozbędziesz się wyrzutów sumienia. NIGDY!
Spojrzałam prosto w jej zakłamane oczy i odeszłam zdenerwowana jak jeszcze nigdy. Niech się cieszy, że jej tam nie roztrzaskałam na strzępy. Nie ma co liczyć na moje wsparcie. Zabrała mi ojca. Suka. Zaliczam to spotkanie do jednych z najgorszych.

***
Spacerowałam po parku, do którego przyszłam pierwszego dnia pobytu w Princeton. To tutaj poznałam Nasha i Camerona. Od razu ich polubiłam. A teraz, sama nie wiem co o nich myśleć. Zwłaszcza o Nashu, który siedzi w więzieniu, prawdopodobnie bezpodstawnie. Zastanawia mnie jeszcze jedno.. co robił w moim domu skoro to nie on jest odpowiedzialny za śmierć taty? Muszę się z nim jak najszybciej spotkać i to wyjaśnić. Zrobiło mi się zimno. Chciałam wrócić do domu, ale pomyślałam o Jacku, którego zdecydowałam odwiedzić. Po drodze przypomniałam sobie o telefonie od Ash i o tym, kto teraz zna mój sekret. Ale chwila.. Matt i Jack wiedzą o Eleanor, Laureen od razu można wykluczyć, Ashley mówiła, że to był chłopak.. Nash siedzi w więzieniu. Został tylko Cameron. Świetnie, przecież ja właśnie idę do jego domu.. na pewno będzie żądał wyjaśnień. Trudno, nie powiem mu.
Kiedy dotarłam do domu Dallasa, od razu zadzwoniłam do drzwi. Było mi strasznie zimno. Liczyłam na szybką reakcję na mój dzwonek.
Trochę to zajęło, ale w końcu się doczekałam. Przede mną stał pijany Matt trzymający w ręku puszkę z piwem. Alkohol tak bardzo na niego wpłynął, że nie mógł się wysłowić. Nim zdążyłam wejść, chłopak zwymiotował na moje buty. Popatrzyłam na nie z odruchem wymiotnym.
- Moje ulubione trampki! – wrzasnęłam.
Espinosa zupełnie mnie olał. Przewrócił się na schodkach przed domem. Po chwili podbiegł do mnie Jack. Szybkim ruchem zdjął moje biedne obuwie i rzucił prosto w Matta.
- Kurwa, co za idiota. – warknęłam.
Jack tylko na mnie zerknął i poszedł na gorę. Wrócił w ekspresowym tempie wraz z miską wody. Wsadził do niej moje stopy. W drugiej ręce trzymał mydło, które wmasowywał w moją skórę. Robił to tak delikatnie, czułam jak odpływam.
Kurde, może jednak wrócę z nim do Bostonu? Robiłby mi codziennie takie masaże.
- Zostawisz go tak? – spytałam, obserwując biednego Matta z rozbitą wargą.
- Zasłużył. – Gilinsky zaśmiał się, nie przestając myć moich stóp.
- Moje życie nie może być już chyba gorsze.
Jack odłożył miskę na bok. Wytarł moje stopy ręcznikiem.
- Idź do mojego pokoju, zaraz do ciebie przyjdę z jedzeniem.
Przytaknęłam i poszłam na górę.

***
Czekając na Jacka rozglądałam się po sypialni. Na biurku leżała książka. Nie wiedziałam, że Gilinsky czyta.Wystawała z niej jakaś karteczka. Wyciągnęłam ją. 

______________________

W końcu to skończyłam. To chyba mój najgorszy rozdział jak dotychczas.
Coż, małymi krokami zbliżamy się do głównego wątku!!

1 komentarz:

  1. Cześć. Hi. Salut. Ciao.
    Taki smutny rozdział. Pogrzeb Olivera. Pierwszy krok do odkrycia tajemnicy. Kłótnia z Bethany. A tu nagle wyjeżdżasz mi z jakimś masażem stóp, jak ty mogłaś XD

    1. Zakochana para, Jacek i Barbara, siedzą na kominie i całują świnieeeeee. Wciąż nie wierzę, że Jack zakochał się w Biance. To świetna dziewczyna, naprawdę - tylko nie sądzę, żeby z tego mogło wyjść coś więcej. Wprawdzie dawni wrogowie tworzą dla mnie idealną parę, ale ten przypadek zaliczę chyba do wyjątku. Nawet jeśli Jack zaczyna mnie powoli urzekać.
    2. Szkoda mi Bethany. Nie jest winna temu, że zakochała się w kimś innym. Nie mogła ukrywać tego w nieskończoność. Tkwić w związku, który nie daje ci szczęścia? Czy to ma jakiś sens? Czasami nadchodzą chwile, kiedy trzeba odłożyć cały świat na bok i pomyśleć o sobie. Bianca nie powinna na nią naskakiwać, ale rozumiem ją. Emocje biorą górę. Praktycznie zawsze.
    3. Nastąpiło parę nieścisłości w związku z tożsamością Bianci. Wszystko wali jej się na głowie w tym samym czasie . Niedobrze. Bardzo niedobrze. Chociaż z drugiej strony nareszcie coś zaczęło się w tym kierunku dziać. Chcę wiedzieć co z tego wyniknie, jaka będzie reakcja innych... i myślę, że to Cameron rozmawiał z Ashley. Ale nie ukrywam, gdzieś po cichu liczę na to, iż Nash uciekł z aresztu. Brakuje mi go.
    4. Jack umył jej stopy. ON UMYŁ JEJ STOPY. Jak on mógł tknąć się czyichś stóp? Nie czułam się zbyt komfortowo czytając ten fragment, nie powiem. Może dlatego, że leżałam na niewygodnej podłodze.

    Nie będę próbować zgadnąć co było na tej kartce. Według mnie to numer telefonu do człowieka, któremu Jack zlecił zabójstwo. Albo plan zabójstwa. To na pewno coś związanego z zabójstwem. Nie podoba mi się to, że Jack zaczyna mi się podobać, zrób coś przez co znowu go znienawidzę. Proszę cię.
    Roooobisz postęęępy. DUUUUUUUUUUŻE POOOSTĘPY. Nie wiem czy mówiłam ci to wcześniej, ale bardzo lubię to opowiadanie. Oryginalne i jednocześnie oklepane. Połączenie, które wręcz kocham.

    OdpowiedzUsuń