sobota, 19 września 2015

ROZDZIAŁ 7

One day later

Bianca’s POV

Po skończonej zmianie, odwiesiłam fartuszek do swojej szafki i skoczyłam szybko do łazienki. Przemyłam ręce i wyszłam z zaplecza. Ashley już na mnie czekała. Bardzo ją polubiłam. Świetnie mi się z nią pracuje. Jest miłą, pozytywną dziewczyną. A ja wciąż ją oszukuje co do mojej tożsamości. Niedługo dostanę jakąś nagrodę dla największej kłamczuchy. Postawię sobie na półce i zachowam dla potomności. Nieważne.
Pożegnałyśmy się z innym kelnerem, trochę starszym od nas i opuściłyśmy kawiarnię. Po drodze bez przerwy rozmawiałyśmy. W pracy nie było na to za bardzo czasu. Trzeba nadrobić. Plotkowałyśmy na wszystkie możliwe tematy – typowe dziewczyny. Na szczęście mieszkamy na tej samej ulicy, co prawda nie tak blisko siebie, ale chociaż możemy przegadać całą drogę powrotną.
Przypomniałam sobie o wczorajszym smsie do Brada. Sprawdziłam szybko telefon. Brak odpowiedzi. Zmartwiło mnie to, ale jednocześnie wkurzyło. Przed moją przeprowadzką pisaliśmy codziennie, a teraz zero odzewu. Weszłam również na twittera, aby sprawdzić czy tam był aktywny. Nic. Coś jest nie tak..
Byłam tak zajęta czytaniem jego starszych wpisów, że zupełnie nie zwróciłam uwagi na zbiegowisko wokół mojego domu. Dopiero Ashley mnie o tym uświadomiła. Gdyby tego było mało, wozy policyjne i karetka również tam były.
Podbiegłam najszybciej jak mogłam. Przepchałam się przez tłum gapiów i zwróciłam do jednego z policjantów.
- Jestem właścicielką tego domu, co tu się dzieje? – wydukałam zdyszana.
- W pani domu doszło do morderstwa.
Przerażenie ogarnęło mnie od stóp do głowy.
- Słucham? A-ale kto został.. – nie dałam rady wysłowić się dalej.
- Oliver Montgomery.
Zamarłam. Stałam w bezruchu, zupełnie jakby ktoś mnie zamroził.
- Zna go pani?
- To.. to mój tata.
Upadłam na kolana i rozpłakałam się. Nie, tego nie można nazwać płaczem. To był krzyk połączony z dużą ilością łez. Słyszała mnie prawdopodobnie cała okolica. Waliłam pięściami w chodnik, zachowywałam się jak opętana. Nie kontrolowałam tego co robiłam. Rzucałam kamieniami, patykami.. wszystkim co wpadło mi w ręce. Trzęsłam się zupełnie jakby na dworze było minus dwadzieścia stopni. Policja próbowała mnie uciszać, a ja wydzierałam się na nich.
Boże, powiedz, że to jakiś pierdolony żart.. zaraz wyskoczą ludzie z kamerami i krzykną: „Zostałaś wrobiona!”, a mój tata przybiegnie i przytuli z całych sił.
Nagle poczułam jak ktoś obejmuje mnie od tyłu. Nie wiedziałam kto to, miałam zamknięte oczy.
- Ciii, nie płacz już. – usłyszałam szeptanie do mojego ucha. – wstawaj z tego chodnika.
Nie wstałam. Skuliłam się w kłębek i płakałam coraz bardziej. Dusiłam się własnymi łzami. Ktoś mnie przytulił. Nie obchodziło mnie kto, mógłby to być nawet ktoś obcy.
Po dłuższej chwili, uniosłam głowę w gorę. Tuż przede mną klęczał Cameron. Szybko go zignorowałam, bo z mojego domu wynoszono czarny wór. Na pewno ze zwłokami taty.
- Nie! Zostawcie go! – krzyknęłam wstając z ziemi. – to niemożliwe! On na pewno żyje! Proszę, pokażcie mi go!
Moje prośby nie zostały wysłuchane. Dwójka ratowników  władowała martwe ciało do wozu i odjechała. Chciałam za nimi biec, ale zabrakło mi sił. Z resztą, to nic by nie dało. Znowu upadłam, tym razem mocniej, przez co zdarłam kolano. Ale kto by zwracał na to uwagę w takiej sytuacji. Po chwili zauważyłam jak policja wyprowadza Nasha skutego w kajdanki. Próbował im się wyrwać. Od razu wiedziałam co jest grane. Rzuciłam się na niego, policja mnie odpychała.
- Ty gnojku! – krzyknęłam. – nienawidzę cię, zgnijesz w tym więzieniu!
Nash chciał coś powiedzieć, ale został brutalnie wpakowany do wozu. Nie wierzę, że on zabił mojego ojca. Ale.. dlaczego? Nie, nie obchodzi mnie powód. Przez niego osoba, którą kocham całym sercem, odeszła. Na zawsze. Już nigdy go nie przytulę. Nigdy nie usłyszę jego głosu. Tak po prostu został zabity.. bo jakiś debil miał takie widzimisię. Jeśli w ten sposób próbował się zemścić za odebraną pracę – zrobię wszystko aby dostał dożywocie. Nieważne jak bardzo będzie mnie prosił.. będę zeznawać przeciwko niemu.
Podeszli do mnie dwaj policjanci i powiedzieli żebym nie wchodziła do domu przez kilka dni. Szczerze, nie ruszyło mnie to, że zostałam bez dachu nad głową.
- Musi pani z nami jechać na komisariat.
- Jasne. – szlochałam. Chciałam wejść do samochodu, ale usłyszałam głos wołającego mnie Cama.
- Bianca, Nash tego nie zrobił.. nie zabił go!
Pokręciłam głową i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Przestań go bronić, okej?
- On w życiu nikogo by nie zabił!
- Czasami ludzie nas zawodzą.. nie wiem jak ty, ale mi ostatnio zdarza się to bez przerwy..


****
- Czyli przyjaźni się pani z Nashem Grierem?
- Już nie.. – błądziłam wzrokiem po małym i ciemnym pomieszczeniu.
- A czy znał pani ojca?
Pokręciłam głową. Młody i umięśniony mężczyzna zapisywał coś na komputerze. Nie miałam ochoty na odpowiadanie na niego pytania. Byłam rozdarta psychicznie.
- Proszę mi mówić po imieniu. – wymamrotałam.
- Dobrze, więc.. powiedz mi, kiedy ostatnio spotkałaś się z Nashem?
- Wczoraj. Pokłóciłam się z nim.
Policjant notował moje słowa.
- Nawet jeśli, to chyba żaden normalny człowiek nie zabiłby drugiego z takiego powodu! To psychopata!
- Cóż, nie znamy przyczyny, chłopak nie chce nic mówić, ale na miejscu zbrodni były tylko jego odciski i ślady. Oczywiście dalej będziemy badać tą sprawę. A ty zaraz spotkasz się z panią psycholog.
Przytaknęłam niepewnie głową.
- To chyba wszystko jak na razie.. będziemy w kontakcie.
 Mężczyzna wyprowadził mnie z sali przesłuchań i zaprowadził do gabinetu psychologa.
- Dzień dobry, Bianca. Usiądź. – średniego wieku kobieta o czarnych, krótkich włosach i grzywką na prosto wskazała na fotel naprzeciw jej biurka.
- Dzień dobry. – odpowiedziałam cicho i usiadłam.
- Jestem Nancy Lambert i będę się tobą zajmować przez jakiś czas.. oczywiście nie będę cię przesłuchiwać, bo to nie moja działka.. mnie interesuje jedynie twój stan psychiczny.. opowiedz jak się czujesz.
- A jak mam się uczyć? – oparłam ręce o biurko. – jak do jasnej cholery mam się czuć po czymś takim? Mój ojciec nie żyje!
- Skarbie, rozumiem, że jest ci ciężko, ale krzykiem niczego nie załatwimy.
Ona chyba nigdy nie przechodziła przez to co ja. Krzyczałam od środka i chciałam wyrzucić z siebie emocje na zewnątrz. Nie mogę być spokojna.
- Ta terapia nie jest mi na nic potrzebna.
- Większość osób tak mówi, ale to ci pomoże. Nie chcę abyś zrobiła sobie krzywdę lub popadła w jakieś używki.
Westchnęłam przeciągająco.
- I najlepiej jakbyś nie przebywała teraz sama. Potrzebujesz wsparcia.
- Nie mam nikogo.
- A mama?
- Mieszka w Bostonie. – wzruszyłam ramionami. – a do domu nie mogę jeszcze wrócić, wylądowałam na ulicy.
- A dziadkowie, chłopak?
- Nie mam nikogo, nie dociera to do pani?! – uniosłam ton i wstałam gwałtownie opierając się o biurko. – wszyscy mnie zawiedli.. mój niby przyjaciel zabił mojego tatę, drugi go broni!
- Bianca, nie krzycz..
- Nie, mam tego dość, pierdolę to. Nie będę tu przychodzić! – zrzuciłam wszystkie przedmioty z biurka pani Lambert. – do widzenia.
Wyszłam trzaskając drzwiami. Byłam już prawie przy wyjściu. Zauważyłam Jacka, Matta i Laureen stojących przed komisariatem. Podbiegłam do nich i przytuliłam się do Jacka. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Może i zwariowałam. Szlochałam cicho w jego koszulkę, a on gładził mnie po plecach i musnął moje czoło. To zabrzmi niewiarygodnie, ale poczułam się bezpiecznie w jego ramionach. I chyba zaczynam mu ufać..

****
Wieczór.
Leżałam obok Jacka w „jego” łóżku. Niestety nie miałam wyjścia, musiałam wprowadzić się do Camerona. Bez ubrań, bez pieniędzy, bez niczego. A Laureen pewnie nic mi nie pożyczy.
- Już trochę lepiej? – Jack bawił się moimi włosami.
- Odrobinę. – splotłam palce naszych dłoni.
Czy jesteśmy parą? Nie, nie mogę tego tak nazwać, bo nie czuję do nic do niego. Jestem mu po prostu wdzięczna za wsparcie. Chciałabym o tym powiedzieć Bradowi, ale nie daje znaku życia, co zaczyna mnie niepokoić.
- Nie mogę uwierzyć, że Nash to zrobił.. odebrał mi tatę.. szczerze, prędzej spodziewałabym się tego po tobie. – spojrzałam na chłopaka i uśmiechnęłam się lekko.
- To nie było miłe..
Gilinsky zakrył twarz dłońmi i schował ją w poduszkę.
- Ej no, przepraszam! – zaśmiałam się i zadałam mu lekki cios w ramię. Chłopak nie zareagował. – Jack! -  zaczęłam go szturchać i gilgotać, na co wybuchnął śmiechem. Usiłowałam go obrócić na drugą stronę. Bez skutku. Usiadłam okrakiem na nim i wyłożyłam się na jego plecach. Mamrotał coś pod nosem. Nie zrozumiałam zbyt wiele. Wykorzystał ciężar swojego ciała i gwałtownie się obrócił, w wyniku czego wylądowałam na podłodze. Usłyszałam jego haniebny śmiech. Nie zdążyłam wstać, bo chwilę później przygwoździł mnie swoim cielskiem. Jęknęłam z bólu. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach.
- Czyli.. jesteśmy razem?
Zamilkłam. Nie mogę tego nazwać związkiem. Prędzej zdradą. To wszystko jest takie skomplikowane. Niedawno nie chciałam nawet na niego spojrzeć, a teraz on na mnie leży, a mi się to podoba. Co się ze mną do jasnej cholery dzieje? Halo, dziewczyno, ty kochasz Bradley’a! Dalej liczysz na to, że kiedyś wyznasz mu prawdę, on ci wybaczy i się spotkacie, weźmiecie ślub i wychowacie grupkę uroczych dzieciaków. Okej, chyba powinnam się leczyć. Ale jeśli to się nie stanie? Przecież nie mogę do końca życia być w internetowym związku. Nie będę z Bradem uprawiać seksu przez smsy.. dobra, serio potrzebuję lekarza. Jak w ogóle mam prawo myśleć o przyszłości, kiedy mój tata nie żyje. Ciekawe czy mama wie..
Właśnie… mama! Nie kontaktowałam się  nią od czasu przeprowadzki..
- Wstaniesz? Muszę zadzwonić. – oznajmiłam.
- Zapomnij. Fajnie mi się na tobie leży.
 Wywróciłam oczami i zaśmiałam się pod nosem.
-To chociaż mi go podaj..
Po kilku namowach, brunet wreszcie podał mi telefon. Zadzwoniłam do mamy.
- Halo? – usłyszałam rozpaczliwy głos.
- Mamo? – zmartwiłam się. – czy ty już.. już wiesz?
- Nie mogę uwierzyć, że to się stało.. – zaczęła płakać. – wiesz kto to zrobił?
-Tak.. mój przyjaciel.. – przełknęłam ślinę. – w sensie.. były przyjaciel. – zaczęłam się pomału dusić przez Jacka leżącego na moim drobnym ciele. – jeśli chcesz to możesz do mnie przyjechać.
Mama odmówiła. Stwierdziła, że pójdzie na jakiś czas do koleżanki. Pogadałam z nią jeszcze chwilę i zakończyłam rozmowę.
- Jaaack, zgniatasz mi wszystko. – marudziłam.
Chłopak wstał ze mnie i wziął na ręce.
- To co, teraz przeniesiesz mnie przez próg jak pannę młodą? – objęłam ręce wokół jego szyi.
- Nie, ale chce ci coś powiedzieć..

_____________________

Hmmm, ciekawe co Jack ma do powiedzenia Biance..


2 komentarze:

  1. Aaaaaaaaa!! Dziewczynyynoooooo kocham to opowiadanie! Spadłaś mi z nim niczym Anioł Stróż! :D
    Jhcudhfejrk nieee błagam ja nie chce Jacka!! On do złoo!! -.- Ja chce Nasha :(( Prooszę niech Jack powie prawdę :(( A Bianca niech powie prawdę Nashowi... Oni muszą być razeem:((((((

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... ciekawe co ja mam do powiedzenia tobie. JAK TO MORDERSTWO, JAK TO OLIVER NIE ŻYJE, JAK TO NASH JEST PODEJRZANY, JAK TO x86467446
    To było tak bardzo niespodziewane, przewidzenie czegoś takiego było wręcz niemożliwe. Załamałaś mnie, ty mnie kompletnie załamałaś. A dopiero co wzdychałam z tęsknoty do Toly'ego, dzięki tobie mi przeszło. Chyba na zawsze.
    Nie musisz usprawiedliwiać Nasha, wiem że jest niewinny. Nie zrobił tego, nie mógłby tego zrobić - nie miał motywu, cholera on nawet go nie znał... Jackowi się udało. W ostatnim razie powiedział, że nie dopuściłby się morderstwa. Może to i prawda. Może. Tak czy inaczej na jakiś czas pozbył się rywala i zbliżył się do Bianci. Mówi się, że trzeba dążyć do celu, nawet jeśli masz iść po trupach. Zrozumiałaś to chyba zbyt dosłownie.
    Co Jack zamierza teraz zrobić? Powiedzieć że kocha i wyjechać na drugi koniec, gdzie będzie mógł się spokojnie zestarzeć? Zgadzam się, o ile nie wplącze w to Bianci. I jeśli jego spokojne zestarzenie będzie się dokonywało w więziennej celi. Nie obwiniam go, po dłuższym śledztwie pewnie okaże się że Oliver popełnił samobójstwo (chociaż nie miał wyraźnego powodu).

    Powiedziałabym, że skończyłam czytać zasmarkana z paczką chusteczek przy sobie, ale zwalę to na swój katar. I przeziębienie. I męski, zachrypnięty głos. Mam nadzieję, że do następnego rozdziału pozbędę się go. Tak samo jak Jacka.

    OdpowiedzUsuń